Tę sztuczkę przerabialiśmy już w latach 90. Amerykański rynek zalały wówczas luksusowe odmiany (a potem samodzielne modele) mainstreamowych japońskich marek. Ich celem było wykończenie europejskiej konkurencji, co się oczywiście nie udało. A skoro tak, po ten sam trik sięgnął później, ale w Europie, Citroen.
Deesa z lat 60. była po prostu najwyżej plasowanym modelem marki Citroen, tej samej, która dostarczała ludziom plebejski model 2CV. Nie było z tym żadnego problemu, bo Citroen był marką silną, którą stać było na docieranie do skrajnych fragmentów samochodowego rynku. Skończyło się to upadkiem samodzielności i sprzedażą marki, ale to był czas sporych zawirowań a marketingowcy z Paryża pokusili się nawet o nieudany do końca mariaż z włoskim Maserati.
W nowym millenium francuska marka nie oparła się pokusie bycia luksusową. Nie wystarczyła finansowa klapa modeli XM czy C6, celem było wciąż więcej i więcej. I (chyba) właśnie wtedy, ktoś sięgnął do archiwum i przypomniał o DS. Sęk w tym, że tym razem planowano zrobić z tego oznaczenia zupełnie osobną markę, podobnie jak przed laty Acura z Hondy czy Lexus z Toyoty. A skoro luksusowo, to zaczęli od… DS2, małego miejskiego auta, w którego promocję zaprzęgnięto nawet machinę rajdową marki.
Dzisiaj w salonach marki DS (nie Citroen) odnajdziemy całą gamę SUVów czyli samochodów z najmodniejszym od kilku lat formatem nadwozia, ale luksusowej limuzyny tam raczej brak. Tę rolę pełni nadal Citroen, którego kupujemy w osobnym salonie albo przynajmniej w oddzielonej szczelnie części sprzedażowej ekspozycji. I ten model to dzisiaj C5X, całkiem zresztą słusznie, skoro w przerwach pomiędzy C6 a XM, to właśnie jego poprzednicy służyli za ukoronowanie gamy Citroena.
Prezentowana limuzyna DS pochodzi z 1973 roku i nie ma tutaj potrzeby rozważania czy to Citroen czy inna marka. Nie budzi również wątpliwość brak atrybutów SUVania, za to nie brakuje oznak luksusu, zarówno w podejściu do wykończenia kabiny czy obecności automatycznej przekładni, tak elegancko umilającej jazdę tym hydropneumatycznym obiektem sztuki. Czy modele DS. mogłyby się czegoś od niego nauczyć? Przede wszystkim sensu istnienia, bo o ile w DS wiemy o co chodzi już na pierwszy rzut oka, to w aktualnej gamie trzeba się nad tym nieźle nagłowić.