Nie było, w swoim czasie, samochodu, który był bardziej rozpoznawany w rajdach, niż Celica. I to niekoniecznie ta, którą ujeżdżał w Polsce Paweł Przybylski, ale właśnie model wcześniejsza, jeszcze z pozostałościami kantów z jeszcze wcześniejszej wersji.
Dzisiaj to już prehistoria a biorąc pod uwagę podatność japońskich samochodów na przykre skutki konfrontacji z siłami natury, aż dziw bierze, że jednak wciąż udaje się znaleźć egzemplarze we względnie dobrej czy nawet całkiem niezłej kondycji. Tak, jak w tym przypadku, gdzie samochód nie nakręcił wielkiego przebiegu a ponadto był całkiem sensownie zadbany i serwisowany.
Mnie do tego modelu, poza rajdową renomą, przyciągają z pewnością wspaniale ukształtowane fotele i wnętrze, któremu brak jakiegokolwiek designerskiego zadęcia, ale wykorzystuje elementy innych modeli Toyoty w słusznym celu, przy okazji dodając smaczki właściwe tylko Celice. Z zewnątrz nie mogło braknąć klapkowych reflektorów, które przetrwały jeszcze tylko chwilę w produkcji. A szkoda.