Aukcje to przedziwna forma sprzedaży. Wielu podchodzi do niej jak pies do jeża, bo i jak wytłumaczyć normalnemu właścicielowi Alpiny B10, że najlepiej będzie jak sprzedaż jego auta zaczniemy z poziomu 200 Euro?
Alpina, nie BMW, bo to bardzo ważne rozróżnienie. Te samochody mają w sobie dużą mądrość. Uszkodzisz błotnik? Dzwoń do BMW, naprawią. Zbijesz szybę? Dzwoń do BMW, wymienią. A przy tym masz pod maską techniczny majstersztyk, który na dodatek też możesz w BMW serwisować. Powiedzmy jednak wprost, Alpina to oferta o oczko (albo i dwa) wyżej niż „zwykłe” BMW i tak należy ją postrzegać.
W tym przypadku mamy do czynienie z nieco starszym egzemplarzem, ale charakterystyczny wzór felg oraz dobór koloru nadwozia dość dla Alpiny charakterystyczny, sprawiają, że nikt nawet nie ośmieli twierdzić, że nie ma pojęcia czym podjeżdżamy. Pod maską sześciocylindrowy silnik 3.2 o mocy 260 koni, który zestawiono tutaj z manualną skrzynią biegów. Na pokładzie komplet dodatków i tapicerka ze skóry, która po latach nie zmieniła koloru ani naprężenia. Ciekawe, w seryjnym samochodzie to potrafi gorzej się prezentować. Alpina pochodzi ze Szwajcarii a sprzedawana jest przez Belgijską firmę specjalizującą się w klasykach. To w sumie dobrze, bo zadbano o pełną dokumentację samochodu, w tym serwisową.
Przebieg licytacji był, w tym przypadku, dość typowy. Najpierw ktoś przebił początkowe 200 po jakieś kilkaset euro a następnie pojawił się konkretny kupujący i rzucił od razu 10 tys EUR. Stąd akcja potoczyła się już wartko a w finale rozgrywki pozostało praktycznie dwóch zainteresowanych, którzy dokładali sobie do aukcyjnej kupki. Benzin ma ciekawy system oznaczania uczestników aukcji. Ci, którzy już wcześniej coś kupili (lub sprzedali) zyskują złote krople. Natomiast wszyscy przystępujący do licytacji muszą podać numer karty kredytowej i mają na niej blokowane kwoty gwarantujące prawo udziału, ale też utrudniające potem wycofanie się z zawartej transakcji.