Chodziła za mną od 2012 roku.
To będzie długa historia i aby ją w całości zrekonstruować, posłużyłem się archiwum Wyszukanych Samochodów. O tyle to było pouczające, że nie tylko odkopałem tekst, w którym o Y10 napisałem po raz pierwszy, a było to wiosną 2012 roku, ale nawet znalazłem wypowiedź Damiana Śmigielskiego, przygotowaną wówczas na moją prośbę. Dodam, że Damian samochody dobierał sobie sam.
Początkujący wówczas z piórem kolega, o Y10 wypowiedział się w taki, zaskakujący może dla niektórych, sposób: „Pamiętam jak zobaczyłem to auto pierwszy raz we Włoszech i rzuciło mną o ziemię. Było wykończone w środku alcantarą i robiło niesamowite wrażenie. Ten egzemplarz jest mniej luksusowy ale i tak robi wrażenie. Cena faktycznie trochę od czapki (wtedy to było w okolicach 12 tys złotych – Marcin) bo jednak nie jest to wyjątkowy samochód. Jeśli sprzedający skruszeje to brać. W sumie trudno ocenić ile to auto powinno kosztować. No bo niby nic a jednak coś. Prawie nowy samochód (wówczas przebieg Lancii wynosił nieco ponad 15 tys km – Marcin) w cenie lepszego skutera. Co ważne z częściami do niego nie będzie problemu. Poza tym poziom lansu jest dość wysoki mimo wszystko. No bo pochwalimy się znajomym, że kupiliśmy auto. Zapytają jakie. A my na to: Autobianchi. Coooo? No Autobianchi Y10. Co to jest? Gwarantuję, że niewielu będzie wiedziało o co chodzi. A że to Fiat w skorupie Lancii ze znaczkiem na „A”. Taki zakup trzeba rozpatrywać w kategoriach wygłupu, żartu lub próby zwrócenia na siebie uwagi. Tak poważnie to przecież samochód nie ma klimy, ABSu, wspomagania, elektryki i stref kontrolowanego zgniotu. W tej chwili nie jest dobry czas na jego sprzedaż. Ja bym poczekał jeszcze chwilkę i zarejestrował go na zabytek. Wtedy może cena by nie wzrosła ale kto by nie chciał mieć takiego zabytku za 8000zł?”. Takie to były słowa napisane rok po moim wpisie, czyli już był rok 2013, całe sześć lat temu.
Od tamtej pory wiele się zmieniło. Lancia gdzieś przepadła, podobnie jak niektóre medialne znajomości. Na szczęście, exodus nie trwał długo. Konkretnie do zeszłego roku, kiedy Lancia znowu pojawiła się w ofercie. Miała już wtedy dwukrotnie wyższy, acz nadal niski, przebieg i faktycznie, Damian to przepowiedział, została zarejestrowana na żółte. Z białą kartą i całym tym zamieszaniem. Została pełnoprawnym zabytkiem. Z zaciekawieniem przyglądałem się jak małe włoskie autko poradzi sobie w nowych realiach. Rynek wszak trochę się przez ten czas zmienił. Byłem pewien, że Autobianchi (co ja z tą Lancią) znajdzie szybko nowego nabywcę. Już po kilku tygodniach ogłoszeń, moja pewność zaczęła nieco słabnąć. Potem, właściciel zaczął stopniowo obniżać cenę auta (a zaczął z pułapu ponad 12 tys złotych, o ile dobrze pamiętam) i nawet przemknęło mi przez myśl, że przecież taka Lancia mogłaby nawet godnie zastąpić mojego nieodżałowanego BXa Leader’a, którego sprzedałem w niekorzystnych warunkach ekonomicznych. Kiedy już prawie mój pomysł przybrał postać realną, spotkałem znajomego, a ten poprosił o sensowną rekomendację pierwszego klasyka za nieduże pieniądze. Bez chwili wahania, poleciłem Autobianchi. Był w idealnym stanie, ciekawy, na żółtych i na dodatek w niezłej cenie. Koniec końców, dobili targu a mnie w udziale przypadło pojechać po auto do Gdańska.
Był koniec roku, ale na szczęście bez śniegu. Wsiadłem w Pendolino i po pewnym czasie wyskoczyłem nad morzem. Właściciel Autobianchi odebrał mnie z dworca i pojechaliśmy po auto. Wracałem nią (Włoszka, tak?) tego samego dnia, legendarną Siódemką. Auto wprost płynęło po drodze. Tak, wiem co piszę. To niesamowita właściwość tego maleństwa, że po pierwsze jest świetnie wyciszona a po wtóre, naprawdę komfortowa zawieszona. Pomijam kwestie spartaństwa, faktycznie z wyposażenia to jest korbotronik i uchylne tylne szyby, ale nie elektrycznie uchylne, jak to w niektórych wersjach mogło być. Swoją drogą, taki zestaw do uchylania znalazłem w zeszłym roku w ogłoszeniach i wam polecałem, to się wszyscy wyśmiewali. Dzisiaj wiem, że to wcale nie takie głupie zwłaszcza, że pomimo mikrych rozmiarów nadwozia, akurat sięgnąć ręką do zamka uchylnej szyby bocznej jest akurat mało wykonalne. No więc przyjechałem do Warszawy a następnego dnia odstawiłem wóz do nowego właściciela. Rozczarowanie to nie do końca jest ten wyraz twarzy, który się u niego odmalował. To było coś więcej, nawet graniczyło trochę z odrazą. Poważnie, gość był autentycznie smutny a ja autentycznie zdziwiony. Kilka miesięcy później, stało się tak, że Autobianchi wróciło w moje ręce i muszę się przyznać, że cała ta historia wydaje mi się wprost niewiarygodna. Od pierwszej wzmianki w 2012 roku, do spotkania po latach w roku 2018 i wreszcie kluczyka w ręce w 2019. Tyle lat, a ona wciąż gdzieś tam była. Nie to, że jakoś notorycznie o niej myślałem, ale jednak sama świadomość, że jest, działała kojąco.
Póki co, wykonałem Y10 kilka próbnych lotów. Pojeździli nią też chłopaki z Classic Auto, więc w jakimś tam czasie należy oczekiwać stosownej publikacji. Do auta dokupiłem lewarek wraz z mocowaniem, którego nie było w Gdańsku, chociaż (po sprawdzeniu archiwalnych zdjęć) na początku, jak najbardziej był pod maską. Znalazłem też elegancki skórzany breloczek do kluczyków i komplet oryginalnych dywaników. Dużym moim szczęściem jest, że znajomy nie zlekceważył Y10 i pomimo rozczarowania, zaprowadził ją na serwis i przegląd oraz założył w niej komplet nowych opon Pirelli. Mi pozostały więc drobiazgi, które w normalnej eksploatacji są raczej przyjemnościami niż koniecznościami.
Zapytacie, na cholerę komu taka rzewna opowieść. Słusznie. Otóż po to, żeby wdrożyć was w cykl tekstów o Y10 jako własnym klasyku. Jedno to bowiem pisanie o samochodach na sprzedaż ale co innego posiadanie go i dbanie o niego. Uważam, że praktyka jest równie ważna, dlatego zawsze staram się coś w klasycznym stylu mieć pod ręką a wam taka pouczająca lektura też się przyda. Pozostańcie w kontakcie bo treści będzie przybywało. Następny krok to jazdy klasykiem pod okiem instruktora po Torze Modlin. Mam nadzieję, że dojdzie do tego niedługo a jeśli Autobianchi zdobędzie serce tamtejszego dyrektora sportowego, Leszka Kuzaja, to może utoruje drogę do takich jazd również waszym klasykom.
Marcin Suszczewski
W poniższej galerii oryginalne zdjęcia z 2012 roku, które udało mi się uzyskać od Marcina Dragana z Lublina, pierwszego właściciela Lancii w Polsce. W kolejnych wpisach będę uzupełniał archiwum o bardziej aktualny materiał.