Napisałem niedawno o Strefie Czystego Transportu – tutaj – planowanej przez niektóre polskie miasta, w tym Warszawę. Dużo jest w tym projekcie szumu o czystość i ekologię i na pewno sporo jest w tym wszystkim racji. Natomiast w moim tekście zwracałem uwagę na istniejące możliwości dokonywania korekt w aktualnym taborze miejskiej komunikacji, w tym z inspiracji sporych miast partnerskich Warszawy, jak Berlin czy Wiedeń.
Czy moje argumenty trafiają do przekonania urzędnikom z Placu Bankowego czy nie, to osobna para kaloszy, natomiast ja zadeklarowałem swoją cegiełkę w oczyszczaniu stołecznej atmosfery poprzez częstsze korzystanie z opcji jakie udostępnia ZTM.
I co z tego, skoro jadąc właśnie ostatnio autobusem, na kolorowym wyświetlaczu zauważyłem przekaz nakłaniający do rozliczania PITu w Warszawie. Nie do końca chyba jestem traktowany jako odbiorca tego apelu, wszak odkąd pamiętam, właśnie tutaj PIT rozliczam, ale to nie wszystko. Namowom do rozliczania towarzyszyła zachęta w postaci nagród za takie postępowanie. I nie zgadniecie co jest jedną z nagród. Nie, nie jest nią roczny bilet miesięczny na połączenia ZTM, nie jest nim nawet rower. Jest nim samochód.
Nie wiem ile osób rozlicza te PITy w moim mieście, ale zakładam, że skoro mieszka nas tutaj coś w granicach półtora miliona to pewnie ze 300 000 ludzi. Niech te szanse wygrania auta będą jakieś sensowne to przecież z 50 aut trzeba będzie wydać. Nawet jeśli miasto poskąpi i da ludziom tylko 25 to kurczę, to będzie niemały kolejny korek na którymś z porannych kierunków. A przede wszystkim totalne zaprzeczenie komunikacji, która towarzyszy budowaniu wsparcia dla wspomnianej SCT.
Rozumiem, że w Ratuszu pracuje sporo osób i każda chciałaby przeprowadzić jakąś fajną akcję. Pamiętam niedawne rozdawnictwo samochodów dla chętnych na szczepionki COVID, teraz mamy tego pomysłu kopię. Wniosek nasuwa się zatem jeden, nic się u nas nie może odbyć bez rozdania samochodów. A skoro tyle ich rozdajemy, to finalnie nie chodzi nam o zmniejszenie ruchu w centrum miasta, a raczej o wymianę floty mieszkańców na samochody nowe.
Gdyby ta akcja przebiegała, jak kiedyś w Wielkiej Brytanii czy Niemczech, pod hasłem eko-dopłat do nowych samochodów, pod warunkiem złomowania starych, to jeszcze bym był w stanie pojąć. Ale tak nie jest, po takie rozwiązanie Ratusz Warszawy nie sięgnął. W zamian chce odciąć użytkowników starszych pojazdów od prawa wjazdu do centrum i rzeczone prawo przyznać tylko ludziom, co tu owijać w bawełnę, zamożniejszym lub płacącym większe raty kredytów (przez co i wyższy PIT).
I wreszcie zaczyna się to układać w logiczną całość. W Warszawie jesteś mile widziany zawsze, ale bardziej wtedy, gdy płacisz to jak najwyższe podatki. A nie, po prostu, płacisz podatki. Tak, teraz to ma sens. Nawet z ratuszowego punktu widzenia. Nie wiem natomiast, czy jako mieszkaniec miasta, automatycznie identyfikuję się z takim tokiem rozumowania.
W poprzednim tekście – tutaj – wskazałem, że miasto mogłoby więcej zrobić dla uporządkowania kwestii związanych z transportem miejskim. Zaznaczałem również obszary (jak wiecznie nieogarnięty Park&Ride czy w ogóle miejskie podziemne parkingi), w których wciąż wiele jest do zrobienia i to realnie zmieni oblicze warszawskich ulic. To było jednak wtedy, a teraz dochodzi konkurs na PIT. To może pójdźmy dalej i zobaczmy, który z mieszkańców zapłaci najwyższy podatek i to jakoś nagrodzimy. Może pomnikiem albo znowu, darmowym miesięcznym?
Miasto Warszawa, weź się ogarnij bo ewidentnie masz w biurze bałagan z komunikacja jest sprzeczna nie tylko z logiką, ale i wewnętrznie. A to już nie jest dobrze.
Marcin Suszczewski
Ilustracja: Miasto Warszawa