Poprzednie spotkanie „Mercedesem po Wiśle” odbyło się trzy lata temu – tutaj – więc miłośnicy niemieckiej Gwiazdy z ulgą przyjęli informację o wznowieniu imprezy. Nie tylko zresztą ci z Płocka, bo nawet ja udałem się tam swoim, co prawda tylko dwudziestoletnim, ale jednak modelem z „celownikiem” na masce.
Powiedzieć, że z pogodą trafili idealnie, to jak nic nie powiedzieć. Do Płocka ruszyliśmy trzyosobową ekipą z Zientarem i moim synem. Wiedziałem, że jeden z nich coś niecoś o marce pamięta. W drugim przypadku liczyłem na lepsze poznanie tego, co było kiedyś, a dzisiaj stanowi piękne, ale jednak wspomnienie.
Nie zawiodłem się w żadnym przypadku. Zientar znajomość marki ogranicza do kolejnego wypadu moim kombi serii 211 oraz wspomnień o S klasie W126. Siłą rzeczy, nie jest to wiedza szeroka, ale nie ma się co wywyższać, bo i moje podejścia w kierunku produktów ze Stuttgartu ograniczają się do kilku W124 i wizyty w przyfabrycznym muzeum. Wiadomo, obaj słyszeliśmy nieco o modelach z przeszłości, ale słyszeć to nie to samo, co widzieć, a do zobaczenia, jak się wkrótce miało okazać, mieliśmy sporo.
Zanim jeszcze dotarliśmy do granic Płocka (nie byłem tu chyba z ćwierć wieku), skręciliśmy na poranne zapoznanie z organizatorem pod świeżo postawionym salonem Mercedesa. W środku pusty, na zewnątrz betonoza, ale taki jest chyba standard, dodatkowo zwielokrotniony absolutnym brakiem jakiejkolwiek zieleni. Wiadomo, to praktycznie jeszcze plac budowy, ale w dobie wszędobylskich elektryków (które stały się trochę tematem przewodnim imprezy), wypadałoby zadbać o odpowiednio tło. Jeśli elektryk ma mi się kojarzyć z kostką brukową, szkłem i stalą to nie są to skojarzenia całkiem miłe ani marketingowo pożądane. Tak uważam i podpowiadam.
Pod owym salonem zebrały się klasyki marki, które potem mieliśmy zobaczyć na rynku Ostrowa Tumskiego. Sporo z nich stanowiły klasyki z Ameryki, co wciąż budzi u nas dyskusje o zasadność i estetykę. Osobiście nie jestem zwolennikiem grubych (ani dodatkowych, bo i tak bywało) zderzaków, nie wspominając o oświetleniu. Gdybym inwestował w swojego klasycznego Mercedesa, raczej wybrałbym auto z europejskim rodowodem. Gdyby to jednak miało być typowe daily, nie wzgardziłbym „Beczką” z turbodieslem z USA. Takie auto stosunkowo niewiele różni się od tutejszych, za to ma, z reguły, lepsze wyposażenie.
Co jeździ w spotkaniach „Po Wiśle” zobaczcie na zdjęciach. Wiele ze starszych samochodów imponowało widocznym na rzut oka zaangażowaniem finansowym. Z rozmów właścicieli wnioskować też można, że niektórzy długo poszukują brakujących elementów czy doprowadzają do lśniącego blasku elementy drewniane kabiny. Takie hobby na pewno cieszy, zresztą nie tylko właścicieli. Na rynku mnóstwo widać było sytuacji rozmów i pytań do właścicieli, a niektórzy przybyli na płocką imprezę z Holandii, Szwajcarii czy Wielkiej Brytanii. Widać, że ludzie interesują się klasykami, lubią je i stanowią one dla nich ciekawy temat do snucia własnych planów i marzeń.
Intrygującym, w tym kontekście, punktem programu był ekspercki panel dotyczący samochodów elektrycznych, przy czym nie wszyscy mogli się w nim popisać wiedzą na temat historii motoryzacji a denerwującą rolę odegrał jeden ze sprzedawców lokalnego dealera. Uważam, że swoją handlową wiedzę można było, w tym wypadku, zachować na poniedziałkowy poranek a weekend poświęcić na wspominanie tego, czym Mercedes był kiedyś. Komandor rajdu, Maciej Kulas, stwierdził, że „panel opowiedział o roli marki Mercedes-Benz w zmieniających się realiach branży motoryzacyjnej, a także przyszłości motoryzacji w szerszym kontekście”. I nie widzę powodu żeby się z nim nie zgodzić.
Marcin Suszczewski