Odkąd mi ktoś kiedyś w USA wyjaśnił sens drogiej zabudowy audio w Suzuki Vitarze czy wkładania pneumatycznych zawieszeń do bajecznie odnowionych amerykańców z lat 60., na tuning i koszty z nim związane patrzę nieco z przymrużeniem oka.

Już na pierwszy rzut oka, a podczas kieleckiego zlotu „Dub it”, który odbył się w ostatni weekend czerwca można było tym okiem rzucać naprawdę wielokrotnie, daje się zauważyć, że mamy do czynienia z kosztowną dyscypliną sportu. Zakup ładnego egzemplarza, w odpowiedniej do dalszej obróbki wersji, to jedna sprawa, ale dopracowanie go to zupełnie co innego.

Każdy, kto tylko próbował swych sił w tym kierunku (a owszem, owszem) wie, że nie ma tanio. W tuningu liczy się wszystko a gotowy pojazd, trochę jak w przypadku zestawów audio, jest tylko tak dobry jak jego najsłabszy element. To oznacza, że nie ma drogi na skróty i musisz przejść przez wszystko, aby dotrzeć do finału. Często spłukany.

Ostatni taki mój projekt to był Saab 9-5 kombi. Jeśli tylko pamięć nie myli to zmiany objęły fotele przednie i boczki drzwi (skórzane, wiadomo). Poszła wysuwana podłoga bagażnika, fabryczny zestaw nawigacji z osobnym monitorem (i dedykowanym uchwytem) oraz pilotem, wskaźnik ładowania turbo (nota bene z Saaba 99) i coś tam pewnie jeszcze. Ale prawdziwa rzeźnia odbyła się poza kabiną, gdzie wleciał nowy rozrząd, silikonowe węże dolotu i wody, blow off Forge, komputer na 220 koni (dzisiaj śmiech, co?), sportowe zawieszenie Saaba, oryginalne felgi 17 cali i wydech BSR. W efekcie miałem całkiem cywilnie wyglądające auto o świetnym prowadzeniu i brzmieniu. Nie podliczałem tego nigdy, ale zakładam, że koszt zakupu auta został spokojnie zdwojony, co nie znaczy, że nie można było tam zrobić więcej.

Po to „więcej” sięgnęli niemal wszyscy uczestnicy „Dub it”. Auto były wypielęgnowane, doposażone, podrasowane, czasami wręcz do przesady. Z innego Saaba wspominam montaż sprężyn obniżających i że odbyłem nim jedną, niezbyt długą, jazdę próbną, po której zaleciłem powrót do oryginału. Nie wiem, jak sobie dają radę chłopaki i dziewczyny próbujący toczyć się na krzywo ustawionych i kompletnie zglebionych zawiasach, ale rozumiem, że liczy się wygląd i nic więcej.

W trakcie festiwalu miałem obowiązki w hali z klasykami, więc nie spędziłem z tunerami zbyt wiele czasu. Starczyło go natomiast by popatrzeć na czterokołowe cuda, na ludzi, na scenę, gdzie zawitał akurat wtedy niejaki Jagodowy – youtuber, tuner, gwiazda. Jak mniemam. Zaskoczyło mnie, że w halach z tuningiem nie było ogłuszającej muzyki czy dudniących basów. Te rozrywki zarezerwowano dla wąskiej publiczności. To ciekawa zmiana na tym wycinku samochodowego rynku, i jakże oczekiwana, przynajmniej przeze mnie.

Cieszy, że wśród modyfikowanych samochodów nie zabrakło klasyków. Nie było tego wiele, i mówimy głównie o samochodach niemieckich. Za to wśród nowszych aut przeważały, na moje oko, auta japońskie, również prosto z Japonii.

Na koniec refleksja, wydaje mi się konieczna, że niemal w każdym obniżanym aucie widać uszczerbki rantów błotników. I gorąca prośba, by jednak coś z tym zrobić, bo ani to ładne, ani praktyczne. Chyba w tak precyzyjnym, jak tuning, świecie, można lepiej sobie z tym poradzić. No, chyba, że wszystkie one powstały na kieleckich ulicach, które faktycznie jeszcze w wielu miejscach odstają od tego, co uznalibyśmy za ideał.

Marcin Suszczewski

Dodaj media
Aby wypełnić ten formularz, włącz obsługę JavaScript w przeglądarce.
Kliknij lub przeciągnij do tego obszaru pliki przeznaczone do przesłania. Maksymalna liczba przesyłanych plików wynosi 30.
Kliknij lub przeciągnij do tego obszaru plik przeznaczony do przesłania.

Zostaw komentarz

Strona korzysta z plików cookie, aby zapewnić najlepszą jakość korzystania z naszej witryny. Akceptuje Więcej