Właśnie tyle zajęło inżynierom ze szwedzkiego NEVS przygotowanie od zera tego samochodu elektrycznego. To pokazuje, że chyba nie są one aż tak skomplikowane i drogie w tworzeniu, ale wolę skupić się na pochodzeniu tego konkretnego pojazdu. Emily, bo tak nazwano to auto, nie tylko patrzy w przyszłość, bo jego stylistyka i korzenie tkwią mocno w historycznym Trollhattan – kolebce Saaba.

Mijają kolejne lata od upadku jednej z moich ulubionych marek a w sprawie Saaba wciąż niewiele się dzieje. Może nie wszyscy pamiętają, że Saaba miał już w pewnej chwili przejąć właściciel holenderskiego Spykera, ale ostatecznie do tego nie doszło. Szwedom udało się dogadać z Chińczykami, którzy odkupili plany i linie montażowe modeli 9-3 i 9-5 (ale nie ostatniego-ostatniego, tylko tego z okularami spawacza) i nawet (po przerobieniu nieco na swoją, chińską, modłę) zaczęli te Saaby (ale pod swoją marką) tam budować. Natomiast chińskie pieniądze pozwoliły na utworzenie firmy NEVS, która przejęła część majątku upadającego Saaba. Starczyło nawet na opracowanie elektrycznej wersji modelu 9-3, ale do produkcji jakoś nie doszło.

NEVS nie zaginął. Na gruzach Saaba pozostali fanatycy lotnictwa, motoryzacji i technologii, którzy wierzyli, że nadejdzie kiedyś dzień, że powstanie jeszcze samochód, o którym będzie można z dumą rzec, że „born from jets” co podkreśla związek samochodów Saab z częścią byłego koncernu, która wciąż odpowiada za budowę samolotów wojskowych i inne zlecenia z tej sfery. Przez minioną dekadę firma, która zatrudnia 360 takich maniaków, zbudowała kilkanaście prototypów samochodów elektrycznych, ale dopiero z tego, przygotowanego w rekordowym czasie, są naprawdę zadowoleni i chcieliby teraz komuś go sprzedać.

Emily GT, bo tak brzmi pełna nazwa tej nowości, to nowoczesny i odróżniający się na tle konkurencji pojazd. Głównym jego wyróżnikiem jest typowa dla Saaba stylistyka, zwłaszcza w okolicach przedniej szyby i tylnego słupka, oraz moc. Do napędu Emily zastosowano silniki elektryczne o mocy 120KM przy każdym z czterech kół, co daje łączną moc 480 koni a w produkcji ma ona jeszcze wzrosnąć do ponad 650. Takie zabudowanie napędu pozwoliło na wygospodarowanie obszernej i luksusowej kabiny. W niej nie zabrakło nowocześnie wyglądających, ale jednak wszech (już dziś) obecnych ekranów, co akurat wcale nie musi się podobać. Urzekają natomiast wygodne siedzenia oraz duża przestrzeń na bagaże: w sumie niemal 700 litrów.

Emily naszpikowano nowoczesną technologią, której pochód otwiera indukcyjna ładowarka, która kończy nareszcie z koniecznością podpinania samochodu kablami do źródła energii. Na pokładzie znajdziemy też wyświetlacze przekazujące obraz z kamer zastępujących lusterka wsteczne. Z ciekawostek, tarcze hamulcowe wykonano z aluminium i NEVS twierdzi, że powinny wystarczyć na zawsze. Pozostanę w tej kwestii sceptyczny aż nie zobaczę tych tarcz w samochodzie z przebiegiem około 100 tysięcy kilometrów.

Szwedzi twierdzą, że specyficzna (dla samochodów elektrycznych) zabudowa silników w kołach pozwoliła uzyskać bardzo dobre prowadzenie samochodu. Do tego stopnia, że śmiało deklarują Porsche Taycan i Panamera jako modele, do których jazdy odnosili się w procesie dopracowania zawieszenia. Oczywiście, takie rozwiązanie powoduje też znaczący wzrost tzw. masy nieresorowanej, do walki z którą używano kiedyś w zwykłych samochodach np. felg magnezowych. W Emily, te ujemne skutki rzekomo udało się zniwelować przez zastosowanie zawieszenia pneumatycznego.

Co ciekawe, NEVS nie podaje prędkości maksymalnej, z jaką udało się pogonić ten model, ale przytoczone 3,2 sekundy do setki, w pojeździe zbliżonym do produkcyjnego, daje do myślenia. Nie zapominajmy też o napędzie na cztery koła i tzw. torque vectoring, który umożliwia naśladowanie pracy tradycyjnego układu napędowego.

Peter Dahl, szef zespołu Emily GT, twierdzi, że ich samochód jest praktycznie gotowy do produkcji a ostateczne szlify będą wymagały tylko około półtora roku pracy. Dahl wspomina też, że wytyczne dla nowego auta przyszły do NEVS z Chin, ale na miejscu uzupełniono jest wydatnie tzw. „scandinavian touch”. To przypomina mi, jak Clarskon opowiadał o historii modelu 900NG, popularnie zwanego Vectrą, który również przysłano do Trollhattan w teczce z General Motors. Szwedzi mieli go lekko podrasować w swoim stylu, ale zrobili to tak, że księgowi z Detroit mieli skakać z okien. Czy w przypadku Emily GT będzie podobnie? Czas pokaże, ale mam nadzieję, że historia okaże się dla Saaba łaskawa i marka w końcu dostanie kolejną szansę od losu. Zasługuje na to.

Opracowanie: Marcin Suszczewski

Zdjęcia:  Peter Wahlström – PLINT Marketing

 

Dodaj media
Aby wypełnić ten formularz, włącz obsługę JavaScript w przeglądarce.
Kliknij lub przeciągnij do tego obszaru pliki przeznaczone do przesłania. Maksymalna liczba przesyłanych plików wynosi 30.
Kliknij lub przeciągnij do tego obszaru plik przeznaczony do przesłania.

Zostaw komentarz

Strona korzysta z plików cookie, aby zapewnić najlepszą jakość korzystania z naszej witryny. Akceptuje Więcej